Miałem kiedyś ciekawą przygodę. To było w szóstej albo siódmej klasie podstawówki. Lekcja matematyki. Siedziałem w ostatniej ławce, w rogu wraz z koleżanką. Już w przerwę chciało jej się siusiu, ale tak wariowaliśmy, że wyleciało jej z głowy, by skoczyć do WC.
W czasie lekcji już nie mogła wytrzymać, więc spytała nauczyciela, czy może wyjść. Jak to zwykle bywa – nie pozwolił. Powiedział, że jak jej się tak bardzo chce, to niech zrobi w majtki. Koleżanka wróciła na miejsce, usiadła podciągając lekko swą krótką spódniczkę. Dopiero chwilę później zobaczyłem, że zastosowała się do polecenia profesora. Cienka stróżka pociekła z krzesła na parkiet. Nikt poza mną tego nie widział, bo prof tłumaczył nam akurat jakieś zawiłe zadania z geometrii i wszyscy byli zajęci. Po kilku minutach dzwonek zakończył lekcję. Koleżanka wstała, spuściła spódniczkę, zasunęła krzesło i jakby nigdy nic wyszła z klasy. Tylko ja wiedziałem, że pod spodem ma mokre majtki, co zresztą wkrótce można było dostrzec – na pupie pojawiła się plama. Swoją drogą to koleżanka miała fajny tyłeczek. Na szczęście na ciemnej spódniczce nie było to prawie wcale widoczne. Ale odlot miałem natychmiastowy.