Tak, to o facetach! (z założenia dla kobiet)

-„Norbert!”- wołanie zza drzwi, połączone z coraz bardziej natarczywym pukaniem gwałtownie przywróciło mu przytomność. Wciąż lekko zdezorientowany spojrzał na zegarek, znajdując tam potwierdzenie ponurej prawdy, która właśnie dobiegała jego uszu.
-„Jest dziesięć po siódmej!”- alarmował głos, należący zapewne do mamy, już zaniepokojonej jego przedłużającą się nieobecnością na dole.

Zaspał! Pospiesznie sięgnął po rozłożone na krześle ubranie. Jeżeli chciał zdążyć, a tak właśnie było, nie miał nawet co myśleć o porannej toalecie czy śniadaniu. Autobus odchodził za pięć minut! Chwycił więc tylko plecak i – nie troszcząc się nawet o zawiązanie sznurówek – wybiegł z domu.

W samą porę, by ujrzeć PKS wyłaniający się zza rogu. Zwiększając prędkość, zdołał dopaść przystanku właśnie w chwili, kiedy drzwi się otworzyły. Kłucie w boku było chyba wywołane czymś więcej niż ten krótki sprint. Właściwie, to nawet nie w boku… Uświadomił sobie, że tego ranka nie miał nawet czasu skorzystać z łazienki.

Wsiadł, kierując się na tył autobusu i przekonując sam siebie, że będzie musiał jakoś wytrzymać. Droga do szkoły zajmowała zazwyczaj około 45 minut, ale obawiał się, że tym razem będzie ona wyjątkowo długa i raczej męcząca. Przywitał się jednak z kolegami jakby nigdy nic i zajął miejsce na siedzeniu, próbując skierować myśli na inne tory.

-„Ej, stary!”- zagadnął go Marek, dobry kumpel, a obecnie sąsiad z prawej – „Kojarzysz, że matma dzisiaj? Gadałeś, że coś tam pomożesz… ”
Jak by mógł zapomnieć. To właśnie sprawdzian z funkcji na pierwszej godzinie był główną przyczyną jego szaleńczego pośpiechu. Teraz skinął głową. W innych warunkach byłby pewnie nieco bardziej rozmowny, gdyby tylko ten pęcherz tak bardzo mu nie dokuczał…

Minuty wlekły się niemiłosiernie. Starał się nie potęgować swoich trudności zajmując możliwie wygodną pozycję, ale nawet wtedy… W międzyczasie ciśnienie tak bardzo się wzmogło, że miał poważne wątpliwości czy w ogóle ta podróż może „ujść mu na sucho.”

Nerwowo kręcił się na siedzeniu, z całych sił próbując utrzymać w sobie zawartość pęcherza. Od tego napięcia strasznie rozbolało go podbrzusze i obawiał się, że byle przypadkowe dotknięcie może teraz wywołać katastrofę. A ściślej mówiąc, powódź. Ale nawet nie chciał brać tej myśli pod uwagę! Jaki to byłby wstyd, gdyby tak nagle zesikał się przy wszystkich! Z niepokojem myślał o tym, jak długo jeszcze będzie w stanie powstrzymywać ten wodospad, który już prawie rozrywał go od środka. A do przystanku było wciąż tak daleko…

-„Chłopie, co ty się tak kręcisz?”- zainteresował się Maro, w reakcji na kolejną zmianę pozy przyjaciela. Tymczasem wystarczyłoby jedno uważne spojrzenie na jego twarz, pokrytą rumieńcem, na napięcie wyraźnie widoczne w całej sylwetce, na tak niemęsko ściśnięte kolana, które mogłoby mu wszystko wyjaśnić równie dobrze, co wypowiadane słabym głosem słowa:

-„Jezu, muszę iść do toalety! Już nie wytrzymam dłużej!” To była prawda. Aż trząsł się cały i był dosłownie zlany potem. Trochę już ze strachu. Ale właśnie wtedy, kiedy był absolutnie pewien, że nie wstrzyma się ani na sekundę dłużej, autobus dotoczył się do przystanku.

Momentalnie zerwał się z siedzenia, czując, że ten balon, który go wypełnia, chyba zaraz pęknie. W mgnieniu oka znalazł się przy drzwiach, po czym… Nagły skurcz sprawił, że dosłownie zgiął się w pół, z całej siły przyciskając wolną dłoń do podbrzusza. Cudem nie zsikał się w spodnie.

Z wysiłkiem schodził w dół po stopniach, za każdym razem bojąc się choć na chwilę rozewrzeć uda. Od najbliższego drzewka dzieliło go jakieś 5 metrów. Na szczęście nie wjechali na powrót w obszar zabudowań i mógł to zrobić bez świadków (nie licząc oczywiście całego autobusu). Chociaż, w tej chwili tak bardzo potrzebował ulżyć sobie, że niewiele go to obchodziło.

Drżącymi rękami rozpinał rozporek, modląc się, by zdążyć wydobyć go z bokserek, zanim będzie za późno.

Teraz, gdy nic już nie stało na przeszkodzie, to wszystko działo się za wolno! Ten mały strumyczek ściekający powoli, w niczym nie umniejszał jego cierpień. To chyba wstyd nie pozwalał mu się rozluźnić do końca. Jednak potrzeba była silniejsza. Odetchnął głęboko, gdy w koncu strumyk przekształcił się w strumień, a ten z kolei – w obfitą strugę, która z niepowstrzymaną siłą runęła na ziemię, przyprawiając nieomal o dreszcz rozkoszy. Zamknął oczy, pozwalając jej spływać swobodnie po chropowatej powierzchni, w większości na podłoże. Może tylko odrobinkę na buty.

Dodaj komentarz