Psy mają łatwiej

Opowiadania i historie nie do końca prawdziwe
wether
Posty: 24
Rejestracja: 23 lipca 2017, 06:11 - ndz

Psy mają łatwiej

Post autor: wether »

Ostatnio trochę eksperymentowałem z AI w zakresie pisania opowiadań w tematyce sikania i desperacji. Oto jedno z opowiadań, którym chcę upamiętnić 5. rocznicę lockdownu. W pierwotnym zamyśle zakończenie miało być inne, ale ostatecznie ta wersja podoba mi się.


Wiosną 2020 roku świat stanął na głowie. Pandemia zamknęła nas w domach, odcięła od bliskich, od normalności. Ulice opustoszały, sklepy pozamykano, a wychodzenie z domu stało się niemal aktem odwagi. Obowiązywały surowe ograniczenia: zakaz zgromadzeń, dystans społeczny, a maski na twarzach przypominały o tym, że każdy oddech jest potencjalnym ryzykiem. Nie można było się spotykać, rozmawiać twarzą w twarz, śmiać się bez barier. Świat stał się cichy, jakby ktoś wyciszył życie.
Potem, gdzieś w połowie roku, ograniczenia zaczęto łagodzić. Nie było to jeszcze pełne otwarcie – maski wciąż musieliśmy nosić, ale przynajmniej można było wyjść, odetchnąć, zobaczyć innych ludzi, nawet jeśli z daleka. Zacząłem wtedy regularnie chodzić na pobliski wybieg dla psów. Nie miałem psa, ale tam była ławka – idealne miejsce, żeby usiąść, wygrzać się trochę w słońcu i popatrzeć na świat, który powoli budził się z pandemicznego letargu. Czasem ktoś się dosiadł, zamieniliśmy kilka słów, czasem siedziałem sam, obserwując przechodniów, czytając książkę albo gazetę. To miejsce stało się dla mnie namiastką normalności – takim małym oknem na rzeczywistość, od której nas odcięto.
Pewnego dnia, gdy siedziałem na ławce, pojawiła się kobieta. Na oko miała jakieś 30 lat, choć trudno było to dokładnie ocenić, bo maska szczelnie zasłaniała jej twarz. Była szczupła, ubrana dość elegancko – jasny żakiet, spodnie w kant, jakby chwilę wcześniej wyskoczyła z jakiejś wideokonferencji. Przyprowadziła psa, małego, energicznego kundelka, którego od razu spuściła ze smyczy. Pies biegał radośnie po wybiegu, a ona czasem rzucała mu patyk, który on posłusznie przynosił, merdając ogonem. W końcu podeszła do ławki i zapytała uprzejmie:
– Nie ma pan nic przeciwko, żebym usiadła?
– Oczywiście, że nie – odparłem, wskazując gestem miejsce. Usiadła, ale na drugim końcu ławki, zachowując dystans, który wciąż był wtedy czymś naturalnym.
Zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw o tych nienormalnych czasach – o tym, jak trudno się przyzwyczaić, jak pandemia wywróciła wszystko do góry nogami. Potem przeszliśmy na pogodę, bo to zawsze bezpieczny temat, a w końcu na pracę zdalną – obiecaliśmy sobie, że nigdy więcej nie będziemy narzekać na biuro, jeśli tylko znów będziemy mogli tam wrócić. Rozmowa płynęła swobodnie, ale w końcu dyżurne tematy się wyczerpały. Zapadła cisza, taka trochę niezręczna, ale nie nieprzyjemna.
Nagle pies kobiety zaszczekał wesoło. Tuż za płotem wybiegu przechodził ktoś z innym psem – większym, puchatym, który z entuzjazmem podbiegł do ogrodzenia. Oba zwierzaki zaczęły się obwąchiwać przez siatkę, machać ogonami, jakby chciały się zaprzyjaźnić. Ten drugi pies jednak nie został wpuszczony na wybieg – właściciel pociągnął go dalej.
– Psy mają fajniej – rzuciłem, bardziej do siebie niż do niej.
– Co pan ma na myśli? – zapytała, przekrzywiając lekko głowę.
– Widzi pani? One mogą się widzieć, wąchać, nawet polizać, a my tylko w tych maskach – westchnąłem, spoglądając na swoją własną, która już zdążyła mi się znudzić do granic możliwości.
Nie odpowiedziała od razu. Milczała przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiała. W końcu odezwała się, trochę nieśmiało:
– Psy mają fajniej w jeszcze jednej kwestii...
– Tak? – zaciekawiłem się. – W jakiej?
– Mogą się załatwić, gdzie chcą i kiedy chcą – powiedziała, a zaraz po tych słowach jej oczy rozszerzyły się lekko, jakby sama przeraziła się swojej szczerości.
Uśmiechnąłem się pod maską, choć pewnie tego nie widziała.
– No tak, człowiekowi nie wypada – odparłem, starając się, żeby mój ton brzmiał lekko i naturalnie. – Nawet poza pandemią. A czemu pani przyszło to do głowy właśnie teraz?
Spuściła oczy, jakby nagle zawstydziła się swojego wcześniejszego komentarza. Przez chwilę milczała, a ja już zacząłem się zastanawiać, czy nie zadałem zbyt osobistego pytania. W końcu jednak podniosła wzrok i powiedziała cicho, niemal szeptem:
– Bo widzi pan... mnie się teraz bardzo chce siku, a w pobliżu zupełnie nie ma dostępnych toalet...
Zamurowało mnie na moment. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi – takiej szczerości, takiej ludzkiej prostoty w tych nienormalnych czasach, kiedy wszyscy starali się trzymać fason, nawet w maskach. Przez ułamek sekundy nie wiedziałem, co powiedzieć, ale potem parsknąłem śmiechem – nie złośliwym, tylko takim, który sam się wyrwał, bo sytuacja była absurdalnie prawdziwa.
– No tak, to faktycznie problem – powiedziałem, próbując opanować rozbawienie. – Psy mają tu zdecydowaną przewagę. Żadnych kolejek, żadnych zamkniętych drzwi.
Spojrzała na mnie, a w jej oczach – jedynej widocznej części twarzy – dostrzegłem coś pomiędzy zażenowaniem a ulgą, że nie zrobiłem z tego wielkiej sprawy.
– Właśnie – przytaknęła, a jej głos nabrał trochę pewności. – Wszystko pozamykane, kawiarnie, stacje benzynowe... Człowiek czasem czuje się jak w pułapce. A one – wskazała na swojego kundelka, który akurat kopał dziurę w ziemi z miną pełną satysfakcji – nawet się nie przejmują.
– Może powinniśmy brać z nich przykład – rzuciłem żartem. – Nie w sensie sikania gdzie popadnie, oczywiście, ale tej beztroski. Chociaż... – zawiesiłem głos, rozglądając się teatralnie po wybiegu – tu akurat krzaków nie brakuje, jakby co.
Zaśmiała się, tym razem głośniej, a ja poczułem, że ta chwila rozładowała napięcie, które wisiało w powietrzu.
– Nie kuś mnie – odparła, kręcąc głową. – Jeszcze chwilę wytrzymam. Chociaż, gdybym była w sukience... – zawiesiła głos, a jej oczy zmrużyły się lekko, jakby naprawdę rozważała tę myśl przez moment.
Zaskoczyła mnie tym komentarzem, ale nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu, choć maska pewnie znów go ukryła.
– No tak, sukienka to już zupełnie inny poziom swobody – rzuciłem żartobliwie. – Praktyczność i elegancja w jednym. Psy mogłyby pozazdrościć.
Spojrzała na mnie, a potem na swoje spodnie, jakby nagle pożałowała wyboru garderoby na ten spacer.
– Może następnym razem się przygotuję – powiedziała z przekąsem. – Sukienka, brak skrupułów i będzie po problemie.
– To brzmi jak plan na przetrwanie pandemii – odparłem. – Może powinniśmy wszyscy zacząć nosić luźniejsze ubrania i brać przykład z psów. Zero stresu, pełna wolność.
Parsknęła śmiechem, a jej pies, jakby na zawołanie, podbiegł do nas i położył patyk u jej stóp, patrząc wyczekująco. Pochyliła się, żeby go podnieść, ale zanim rzuciła, spojrzała na mnie jeszcze raz.
– Wiesz, to dziwne – zaczęła, jakby wahając się, czy powiedzieć to na głos. – Siedzimy tu, gadamy o takich głupotach, a ja czuję się bardziej normalnie niż przez ostatnie miesiące. Nawet z tym... no, problemem – dodała, a w jej głosie słychać było lekkie zażenowanie, ale i rozbawienie.
– To chyba magia wybiegu dla psów – powiedziałem. – Tu nawet pandemia wydaje się mniej poważna. Przynajmniej na chwilę.
Rzuciła patyk psu, który popędził za nim z entuzjazmem, a potem wyprostowała się i westchnęła.
– Dobra, naprawdę muszę już iść, zanim zacznę testować te krzaki – rzuciła z uśmiechem, który tym razem wyraźnie odmalował się w jej oczach. – Ale może jeszcze się tu spotkamy.
– Mam nadzieję – odparłem szczerze. – I następnym razem proszę się lepiej przygotować. Sukienka obowiązkowa.
Zaśmiała się jeszcze raz, zawołała psa i ruszyła w stronę wyjścia. Patrzyłem, jak jej sylwetka znika za ogrodzeniem, a potem wróciłem do obserwowania wybiegu. Słońce wciąż grzało, pies biegał teraz sam, a ja pomyślałem, że czasem wystarczy taka krótka, absurdalna rozmowa, żeby przypomnieć sobie, jak bardzo jesteśmy ludźmi – nawet w maskach, nawet w spodniach, nawet w środku pandemii.
ODPOWIEDZ